Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Siedzę po przeciwnej stronie pokoju — doszedł go głos jej drżący i jakby oddalony.
Niewidzialne dłonie przebiegały po klawiszach, wyczarowując melodję Pana wioski z „Widm“ Moniuszki.
W ponuro — szkarłatnym blasku żyrandolu twarz medjum wykrzywiła się spazmem męki.
— A—a—a... A, a, a...
— Powoli bierze go w posiadanie jego Spiritus Rector — tłumaczył sytuację stojący poza łańcuchem lekarz. — Tem mianem określa zwykle tajemniczą jaźń, która się przez niego przejawia.
— A—a —a... A—a—a... — jęczał śpiący.
Po twarzy Toczyskiego przemknął cień niepokoju.
— Coś dziś zbyt się męczy — szepnął do siedzącego obok profesora.
— Ha! Kto to?! — zarzęził nagle Monitor. — K—t—o t—o? — powtórzył słabiej, jakby borykając się z niewidzialnym przeciwnikiem i zamilkł obezwładniony zupełnie...
Z okolicy łonowej, z ust i z pod pach medjum zaczęły wywiązywać się szarobiałe pasma ektoplazmy. Wkrótce Monitor zniknął niemal cały w mlecznych jej otokach. Wysiąk był wyjątkowo silny...
Pomian odwrócił głowę ku Amelji. Siedziała skurczona w kącie pokoju, obserwując rozszerzonemi źrenicami narodziny fantomu. Wtem z dzikim okrzykiem porwała się z miejsca, wlepiając oczy w przestrzeń