Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadł przy stole, machinalnie biorąc do ręki album z fotografjami. Wzrok zatrzymał się na pierwszej zaraz karcie. Z ram kartonu wyzierały ku niemu podobizny Pradery i jego żony. Było to zdjęcie weselne, gdyż oboje byli w strojach godowych. Kobieta przytuliwszy głowę do jego ramienia, patrzyła w przyszłość pełna ufności i szczęścia — mężczyzna o znanych mu, nienawistnych rysach uśmiechał się wyzywająco z miną zdobywcy i tryumfatora.
Sic transit gloria mundi — pomyślał, wpatrując się w twarz wroga.
Wtem usłyszał za sobą szelest sukni. Obrócił się i wstał od stołu. — Odpowiedziała na jego ukłon głęboki skinieniem cudnej, jasnoblond głowy i nie podając mu ręki, wskazała miejsce naprzeciw siebie. Usiedli i przez chwilę mierzyli się długo oczyma.
Po raz pierwszy w życiu Pomian mógł się jej przypatrzyć zbliska; dotychczas bowiem widział ją dwa razy i to tylko przelotnie: raz w otoczeniu tłumu na sali balowej w ambasadzie francuskiej, po raz drugi w czasie jakiejś parady czy uroczystości publicznej, gdy przejeżdżała powozem u boku męża.
Amelja Pradera była wspaniałą kobietą; une femme superbe“ w całem tego słowa znaczeniu. Wysoka, cudownie zbudowana, z gorsem o linjach dyskretnych a niemniej ponętnych, poruszała się z wdziękiem, lekko kołysząc się na biodrach, których zarys przedziwny, kuszący uwydatniała obcisła żałobna suknia. W pewnym szczególnym kontraście do bujnej, żywiołowo roz-