Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzeń i że „historja“ prędzej czy później wypłynie znów na powierzchnię...
Podniósł z zamyślenia głowę i raz jeszcze objął krótkiem spojrzeniem treść listu. Wtedy wyodrębniły się słowa zaproszenia: „w którąś środę lub sobotę między piątą a siódmą“.
— Wszakże dziś właśnie sobota!
Spojrzał na zegarek.
— Szósta. Jeszcze czas.
Zadzwonił na Józefa.
— Mój żakiet i lakiery!
Koło godziny wpół do siódmej przyciskał taster u dzwonka do mieszkania przy ul. Lipowej l. 23 na I. piętrze.
Otworzyła mu zgrabna, czarnooka pokojówka. Uchylił kapelusza.
— Pani w domu?
Dziewczyna zawahała się.
— Jaśnie pani dzisiaj nie przyjmuje — odpowiedziała z przymusem. Wówczas podał jej wizytówkę, równocześnie wciskając w rączkę banknot.
— Może panienka zechce oddać pani mój bilet.
Kokieteryjna główka w białym czepeczku znikła za drzwiami, by po kilku minutach zjawić się z powrotem z czarującym uśmieszkiem na ustach:
— Jaśnie pani prosi.
I przepuściwszy gościa do wnętrza, wskazała mu salon na prawo.
— Jaśnie pani za chwilę wyjdzie.