Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Drut błyszczący? — powtórzył Futse, a po chwili wybuchnął, zaciskając pięści: — Psy głupie! Tajemnicą dla was jest rzecz najprostsza! Nie zajrzeliście do telefonu, a telefon utrwalił na taśmie waszą rozmowę!
Hsu, Czang i Ju zadrżeli.
Wszak to tak jasne, a oni nie pomyśleli o tem. Milczeli więc przerażeni. Wreszcie Hsu szepnął:
— O, Futse! Mędrców jest mało, a tyś między nimi. Miej zmiłowanie nad głupiemi psami!
Futse świdrował ich wzrokiem przenikliwym.
— Mów dalej! — rozkazał.
— Jasnowidzący Ju byłby widział więcej, ale ona go spostrzegła...
— Kto?
— Żona posła.
— Spostrzegła ducha? — szepnął Futse zdumiony.
— Tak, ducha. I Ju ocknął się odrazu.
Futse milczał, zapatrzony przed siebie. Wreszcie otarł jedwabną chustką perlisty pot z czoła i spytał już głosem cichym, łagodnym:
— Znicz musiał już wrócić z Wersalu. Czy duch jasnowidzącego Ju mógłby nam powiedzieć, co się teraz dzieje u posła polskiego?
Cisza zaległa izbę. Mrok nocny ogarnął ją już zupełnie. Tylko przed ołtarzykiem Buddy migotało światełko lampki, napełnionej olejem wonnym. Słabe jej promienie zaledwie uwydatniały w mroku blado-żółte twarze Azjatów i rozniecały