Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasem w ich oczach światełka zielonawe, jak u wilków.
Woń patyczków, tlejących przed ołtarzykiem, oraz oliwy w lampce, mieszała się z wyziewami ciał i odbrzaskiem opjum w tej izbie, zamkniętej szczelnie, pomimo upalnego wieczora letniego.
— Czy możesz, Ju? — powtórzył Hsu pytanie mistrza.
— Jak rozkażesz, panie! — odparł głosem mocnym zapytany, którego postać wyprostowała się nagle i jakby zesztywniała w oczekiwaniu.
Po chwili słabe światełko lampki odbiło się czerwono na powierzchni połyskującej kuli, ustawionej cicho przez Hsu na stole.
Futse odsunął się, a ręka jego, która przy tym ruchu dotknęła kantu stołu, zadrżała widocznie, bo stół i stojąca na nim kula zadygotały lekko.
Ju zasiadł przed kulą i, ruchem sztywnym skłoniwszy głowę, wpatrzył się w migocącą niewyraźnie powierzchnię kulistą.
I znów cisza głęboka zaległa izbę.
Wreszcie stojący obok stołu Hsu spytał głosem cichym, lecz stanowczym:
— Co widzisz, Ju?
Przez chwilę zapytany nie odpowiadał, poczem z gardła jego wyrwały się dźwięki ochrypłe, poszarpane przerwami:
— Jasno jest... bardzo jasno... blask oczy razi... Siedzą przy stole... Raz, dwa, trzy... pięć osób... Jeden bardzo stary z siwą brodą... drugi — poseł,