Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrego powiedzieli. Ale i śmierć pantery nie zmaże winy waszej, żeście zawczasu nie poznali się na kręcącej się śród was zdradzie. Powinniście, jak ów zdrajca, zdechnąć, nie doczekawszy chwili...
— Twoja wola, Futse! — jęknął Hsu pokornie, ale przybysz nie zważał na ten okrzyk i mówił dalej:
— Jasnowidzący Ju nie widział okiem ducha nic więcej?
— Owszem — odparł Hsu. — Z rana posłaliśmy ducha jego tam, do mieszkania Znicza. Widział przelatujący samolot i człowieka w mundurze wchodzącego do mieszkania posła. Poznał w nim naczelnika policji.
— Czy Znicz go wezwał?
— Tak być musiało, bo rozmawiali o nas.
Futse zerwał się ze stołka.
— Więc nawet śladów nie potrafiliście zatrzeć! — zawołał groźnie.
— O, Futse! — odparł z westchnieniem Hsu — wąż pozostawia znaczniejszy ślad w trawie, niż my, spełniając obowiązki nasze. W jaki sposób Znicz odkrył, żeśmy byli u niego, to tajemnica dla nas. Jasnowidzący Ju wie tylko, że o nas rozmawiali, Znicz pokazywał im...
— Któż był tam jeszcze? — spytał niecierpliwie przybysz.
— Jasnowidzący Ju poznał żonę Znicza. Poseł pokazywał im drut błyszczący i mówił, że każe go odczytać w Wersalu...