Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czang i Ju poszli za jego przykładem.
— Pozdrawiam cię — rzekł Hsu do wchodzącego wysokiego Azjaty o ostrych, energicznych rysach twarzy, ubranego w wytworny strój europejski — pozdrawiam cię, Futse, pozdrawiam cię, tchnienie wschodu, jako rosę odżywczą, jako tego, który jest panem naszym.
— I cóż nowego powiecie mi wierni Palacze opjum? — spytał wchodzący, idąc ku stołowi na środku pokoju i siadając na jednym ze stojących przy nim stołków.
— Dowiesz się, Futse — odparł Hsu — rzeczy złych i dobrych. Dobrych, bośmy usunęli panterę, która nas zdradziła; złych, bo ciało jej wpadło do rzeki, na rzece bowiem stoczyliśmy z nią walkę, i może być wyłowione; złych, bośmy nie znaleźli u posła wykradzionej nam ustawy...
Ten, którego nazwano Futse, to jest mistrzem, zmarszczył brwi.
— Gdzie jest? — spytał krótko.
Znicz nie zostawił jej w domu. Jasnowidzący Ju, wierny twój, jak i my, pachołek, powiada, że poseł polski zabrał ją do Wersalu.
Przy tych słowach Hsu schylił pokornie głowę, a towarzysze jego skłonili się jeszcze głębiej.
Przybysz milczał, jednak z błysku jego zielonych, tygrysich oczu i ruchu muskułów szczękowych znać było, że przeżuwa wybuch gniewu.
— Nowiny złe — rzekł wreszcie głosem stłumionym — przewyższają stokrotnie to, coście mi