Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czołgi azjatyckie posuwały się zwolna, ale stale naprzód.
Już cała sfederowana Europa skupiła swe siły na froncie wschodnim. Na całej przestrzeni od morza Baltyckiego do morza Czarnego nie było zakątka, którym nadciągający nieprzyjaciel mógłby prześliznąć się bezkarnie, czy to na ziemi, czy też w sferach podobłocznych. Wszystkie zdobycze nowoczesnej techniki wojennej znalazły tu zastosowanie. A jednak czołgi azjatyckie posuwały się naprzód, a za niemi ciągnęły działa, piechota, chmary dzikich jeźdźców i wreszcie nieprzeliczone tłumy ze wszystkich krańców Azji, dążące na nowe osiedla. Skrzypiały koła arb niemal takich samych, jak za czasów Attyli, rżały konie, ryczały stada bydła i wielbłądów, i głucha wrzawa ciągnących miljonów rozlegała się po równinach Rosji.
Na czele tego mrowia w otoczeniu chanów, nojonów i lamów, śród lasu sztandarów i godeł, jechał na przepysznym rumaku nowoczesny Czingis z bułatem wielkiego najeźdźcy w ręku, ponury i dumny. Biła od tej postaci potęga ogromna, rozchodziły się z niej jakby nici niezliczone olśniewających blasków, pociągających za sobą rzesze.
Pomimo szczytne bohaterstwo jednostek, a nawet całych oddziałów, armje sfederowane ustępowały przed zalewem azjatyckim.
Padł Borysów, padł Mińsk, hiobowa wieść o przekroczeniu granic Polski przez Azjatów wstrząsnęła Europą.