Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
91

— Tak. Lecz przecież pan nie znał przed tem, i to wcale, panny Małgorzaty...
— Nie znałem jej rzeczywiście.
— Nigdy jej pan przedtem nie widział?
— Owszem, raz ją widziałem poprzednio.
— Ach, tak? To nieco zmienia postać rzeczy. Więc to już raz, przed tym wypadkiem, pan widział był pannę Ościeniównę?
Głos hrabiego Nastawy zabrzmiał jakgdyby głos innego człowieka. Nieopisana pasya brzmiała w delikatnem pytaniu, które wygłosił.
Słowa te były taksamo równe, dobrze uszykowane i w miarę ugrzecznione, a mimo to wyrywały się jakby ze zduszonej piersi.
— Nie wiedziałem o tem wcale, — mówił. — Przepraszam, że się dopytuję o te szczegóły, ale to dla mnie tak interesujący temat! Ten czyn rycerski, męski, piękny sam w sobie i sam dla siebie zachwyca mię wciąż. Nie uwierzy pan, gdy to powiem, a przecież tak jest, że ja o tej scenie myślę często, bardzo często. Więc pan poprzednio znał już może osobiście pannę Ościeniównę?
— Wspomniałem przed chwilą, że nie znałem jej osobiście. Widziałem pannę Małgorzatę w wagonie kolejowym.
— W wagonie...
— Było to dawno. Jechałem wtedy pierwszy raz do kraju.
— Czy zrobiła na panu wrażenie? — zapytał hrabia śmielej i poufałej.
Piotr zamyślił się przez chwilę, jakby sobie