— Rozmyślam, — rzekł, — nad tem, jak niezwykłego człowieka miałem szczęście poznać w szanownym panu.
— We mnie? — zdziwił się Piotr.
— Właśnie...
— Jestem człowiekiem bardzo pospolitym, panie hrabio.
— Pozwoli pan, że będę innego zdania.
— Niema we mnie nic takiego, coby wykraczało po za szranki najzwyklejszej pospolitości.
— A choćby pańskie uczestnictwo w nocnych wyprawach księdza Wolskiego...
Piotr zmięszał się nieco, lecz wnet odpowiedział:
— Szanowny pan, jak widzę, jest doskonale poinformowany o wszystkiem, co się tu dzieje, nie tylko w dzień, lecz i w nocy.
— Tak jest, — niestety, — tak jest.
— Doprawdy, — to niemal wszechwiedza...
— Bardziej jeszcze od tego kroku, bądź co bądź niezwykłego, jeśli brać pod uwagę pański zawód i stanowisko, — zastanowiła mię rola pańska, jako obrońcy panny Małgorzaty, — owa, tyle piękna, walka z kolegami...
— Daruje pan, że nie chciałbym o tem mówić...
— Rozumiem tę skromność człowieka honoru. Lecz rozważając okoliczności innej kategoryi... Bo przecież pan jest również oficerem i to tejsamej armii...
— W armii są żywioły rozmaite.
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/96
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
90