Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
202

dzie króla Anglii — i tylko król Anglii mógł sobie na taki kwietnik pozwolić. Zachwycali się odmianami storczyków, irysów, złocieni, a nadewszystko fuksyi, z których pewne, o nazwach, jak „Wschód słońca“, albo „Generał Gordon“, były jak ekstatyczne i najbardziej fantastyckie marzenia w postaci kwiatów. Wśród tych rabat trzej zamilkli, odczuwając w całej rozciągłości błogosławioną siłę wzroku, która dawała możność takie piękno widzieć. Była to bowiem rozkosz równie subtelna, jak dla słuchu symfonia Bethowena. Nadeszła wszakże chwila, kiedy już oczy nie mogły znieść przepychu i rozmaitości barw kwiatowych, kiedy w nich barwy te poczęły drgać, mienić się i plątać.
Wyszli wówczas z parku poza jego ogrodzenie, wyminąwszy prosty kołowrot wiejski. Znaleźli się w lipowej alei, tak bardzo starej, że drzewa jej musiały liczyć wiele setek lat. Wokół, jak oko sięgnąć zdołało, leżało pustkowie. Słały się niekoszone łąki o trawie tak żywej i zieloności tak intensywnej, jaką tylko w Anglii widzieć można, i którą tylekroć opisywali jej poeci. Tam i sam na tych królewskich ugorach stał odosobniony, samotny dąb, napewno tysiącoletni, bo gałęzi już nie miał, a tylko jego olbrzymi pień, bulwami i gruzłami narośli obarczony, starzec, pamiętający rycerzy zakutych w stal, dumał wśród tego okręgu. Droga w alei była zarośnięta wysoką trawą i nie prowadziła wcale do żadnego celu. Szła w pustą przestrzeń. Była to ziemia króla Anglii, ugór wrócony naturze. Gdy tam przychodził człowiek z pyłów,