Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
258

włosy, niewypowiedzianej piękności owal twarzy. Pojął nanowo wszystkim ogromem męczarni, że to ona tu leży i że już nie żyje. We krwi była stapiana biała, atłasowa jej suknia. Czarne plamy wystąpiły na łonie. Ręce bezwładnie rzucone żałośnie się wzdłuż ciała wyciągnęły. Jedno pasemko wonnych włosów wybiegło za trumnę...
Straszliwy wykrzyk rozdarł piersi generała. Starzec upadł na trumnę z rozkrzyżowanemi rękoma i przywarł ustami do ust zmarłej. Tłum zachłysnął się od jęku, a później oniemiały w martwej ciekawości patrzał. Dźwignięto nieszczęśliwego ojca i postawiono nogami na ziemi. Wtedy ten stary człowiek podniósł swe straszne, kredowe, ślepe z boleści oczy i począł w tłuszczy szukać. Szukał, szukał. Znalazł. Na Piotrze Rozłuckim oparł swój wzrok, jak ostrze ciężkiego, katowskiego topora, zanim topór podniesie. Za wzrokiem generała poszedł oczyma wszystek ogrom nieruchomych ludzi. Polenow poprawił się, wyprostował. Powiódł oczami po chłopach - artylerzystach, potem wzdłuż szeregu oficerów. Nastała cisza. Czekali na coś grabarze, okrutni w swej obojętności. Piotr patrzał w oblicze Taniusi...
Ale nakryto zwłoki wiekiem. Twarz znikła. Wtedy spostrzegł oczy tych wszystkich ludzi, w siebie wlepione. Niepostrzeżenie wsunął rękę w kieszeń szyneli, odwiódł zamek broni i czekał. W tym momencie postanowił — raz — dwa, — że jeśli odezwie się jeden przeciwko niemu głos, jeśli ośmieli się wskazać nań czyjkolwiek gest, — wyjmie broń, skieruje ją w usta i pociągnie za cyngiel. Pójdzie