Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
257

kąt najodleglejszy, gdzie pod murem, w odosobnieniu wykopany był grób. Tam żółta, przydęta od świeżego śniegu leżała glina.
Zwolna, zwolna ludzie zataczali półkole, zsuwali się coraz szczelniej, stając zbliska, ramię przy ramieniu. Rosło ich mrowie i zsiadało się, ni to materya jednolita i jednego porządku. Zmarznięta kupa gliny była z prawej strony, — materya innego porządku. Od niej prostopadle do cmentarnego muru stanął mur żołnierzy. Przed nimi szereg oficerów. Z drugiej strony grobu, w głębi cmentarza zaległa masa piechoty w szarych szynelach. Piotr wyszedł naprzód i stał naprost mogiły, przy żółtym kopcu gliny. Po drugiej stronie zsunął się nieprzejrzany tłum ludzki. Na przedzie, tuż obok trumny znalazł się generał. Oczy starca zapadły się jakoby we dwa groby, broda była nieogolona, na łysej czaszce wiatr rozwiewał rzadkie włosy. Kolana jego tłukły się raz wraz jedno o drugie, ażeby utrzymać przed oczyma świata w żołnierskiej postawie ciało zdruzgotane od ciosu i jak łachman bezsilne. W milczeniu, ze zwieszoną głową stał nad trumną dijak stary, ściskając w ręku srebrny krzyż. Głowa jego z trudem dźwigać się zdawała kłobuk aksamitny. Pochylił się i żegnał trumnę trzykroć. Pochylił się i żegnał tłum. Nagle stary generał począł dawać ręką jakieś znaki, jakieś znaki niecierpliwe i gwałtowne. Pojęli go ludzie i zwolna, swarząc się o coś i coś bełkocąc, otwarli wieko ciężkiej, metalowej trumny. Piotr ujrzał oblicze Taniusi, kochanki swej. Usteczka,