Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
214

szeptał: — Jeżeli się teraz nachylę i zacznę całować twoje prześliczne usta, to zabiję swoją duszę na wieki i podepcę święty proch mojego ojca.
— Twojego ojca?... — spytała z przerażeniem.
— Mogłabyś być tylko moją kochanką. Duszy mojej nie mogę ci oddać.
Nachylił się niżej i powiedział jej prosto w oczy:
— Nie mogę ci nawet pokazać mojej duszy.
— Dla czego? — spytała, obejmując go skurczonemi palcami, jak szponami.
— Dla tego, że tak. Tyś się urodziła, jako córka rosyjskiego generała i tyle wiesz, ileś w tym generalskim świecie mogła zobaczyć. A ja się urodziłem między polskiemi grobami.
— To są tylko piękne słowa, któremi się wciąż mordujesz i przebijasz.
— Ty nie jesteś niczemu winna, bo jesteś dziecko. Ale w tobie, w dziecku, streszcza się świat, który cię wydał. Narody się mordowały, zbrodnie pokrywały się zbrodniami, konali ludzie w kajdanach, a ich śmierć na nic się nie zdała, — pomyśl! — marli po rowach dalekiej drogi, a nic im dotąd nie dało zadosyćuczynienia. Marli po to, żebyś ty mogła być tak wesołą, jak jesteś, jak niedawno z tym Roszowem w ogrodzie. Ja nigdy nie roześmieję się tak do ciebie, jak ty do Roszowa, a on do ciebie. Ja nie! Ty jesteś dziecko zbytku, a ja nie mam pieniędzy.
— Możesz je mieć, jeśli tylko zechcesz.
— A właśnie, — to jest twoja jedyna odpowiedź