Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
104

nieraz skryta, podejrzliwa, nie wiedzieć o kogo zazdrosna. Wypytywała go o każdą, najdawniejszą znajomość w Rosyi, podchwytywała każdą wzmiankę o kobietach, które w mieście widywał. Nieraz zadawała mu umyślne katusze rozpowiadaniem mniemanych swoich sympatyi, znajomości, tryumfów, wspomnień o dawniejszych zalotnikach, których w rzeczywistości lekceważyła, albo których wcale nie było. Często wśród śmiechu dokuczliwego, oczy jej zachodziły niestrzymanemi łzami, usta kurczyły się i zaciskały od cierpienia. Sztuczny chłód rozpryskiwał się nagle, bezsilne ręce stawały się łagodnemi podwójnie, oczy po tysiąckroć przypadały do oczu... Uczucie szczęścia, ufności, dziwnie subtelnej wiary przeistaczało się w obojgu przy najlżejszej zmianie zewnętrznych zdarzeń w szarpaninę tęsknoty tak natarczywej, że godziny pod jej wpływem stawały się wieloletniemi okresami, a całe dnie były ponure, najeżone kamieniami nieszczęść, pełne niepokoju i upadku... Po spotkaniu, obfitującem w ufność, we wzajemną bezgraniczną otwartość dusz miłujących w sobie anielstwo, w szczerość serc aż do ich dna — następował dzień, zionący okrucieństwem, doba, jak mroczna przepaść, w której głębi, ni to chichot szalonego na dnie potoku, zdrada dawała znać o sobie. Snuły się sekretne karteczki, gdzie atrament w rzędach wierszy przyćmił się, a litery rozgniotły i rozpełzły od pocałunków głuchych, w szaleństwie bólu wyciśniętych. Pewna książka do czytania, leżąca pod poduszką i zmięta od wielokrotnych przytuleń do serca, stała