Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
105

się książką miłości, tekstem jej i wykładem. Bywały sny całonocne nie o osobie materyalnej, lecz o niemateryalnym uśmiechu, o niebiańskiem wejrzeniu oczu czarnych, jak noc, a lśniących, jak słońce, własnym połyskiem. Tęsknota rodziła się znagła i znikąd, stawała w pełni swej bez powodu, przesycając wnętrze wszechrzeczy, ziemię i niebo, unicestwiając radość życia, — a uciszała się i bez śladu ginęła od jednego uśmiechu...
Tatjana lubiła zbytek. Ona sama była jakby wyrazem przepychu, symbolem jego wdzięku. Suknie jej były strojne, cudnie zawsze dobrane, harmonizujące z jej pięknością cielesną. Jasnozielone, albo srebrnoszare pończochy, lakierowane buciki, wymyślny sposób czesania bogatych włosów, od którego głowa stawała się odmienną, wciąż inną, nieznanemi owianą tonami ciemności, — rękawiczki, perfumy, — a nadewszystko tajne piękno haftów, obłokiem ją przesłaniających, które, jak baśń fantastyczną, w radosnych momentach miał szczęście poznawać, — wszystek ów nieznany świat narzucił Piotrowi niepokonaną swoją władzę. W duszy jego zakiełkowało nie dające się zdeptać i samo przez się rosnące uwielbienie piękna subtelności, wykwintu, który się sączy ze zbytku, jak zapach z pięknie zdobionego flakonu. Nie umiałby sobie wyobrazić Tatjany bez szelestów jedwabiu, bez zapachu, połysku i przejrzystości. Zdarzało mu się widzieć ją napoły ubraną, otuloną, niby jutrzenka, tylko we mgły i gazy, na tle śnieżnych poduszek — i taką pozo-