Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SUŁKOWSKI
— Uszedł, uwożąc oprócz dumy, skarby, przez wiele, wiele lat wyduszane z potu i łez swego ukochanego ludu...

KSIĘŻNICZKA
— Skarby! Te skarby nie daj, spać waszemu dowódzcy, który jeden kocha lud, — nie! wszystkie ludy... Przecie książę Modeny zapłacił już dziesięć milionów kontrybucyi. Wódz republikanów chce dopaść księcia Modeny, zdławić samą Wenecyę, byleby posiąść owe skarby...

SUŁKOWSKI
— Wojska francuskiego dowódzcy nie spożywają ciepłej strawy, nic mają się czem odziać od dżdżu. Bose nogi żołnierzy przebywały śniegi alpejskie, kamienne osypiska, skały Tyrolu i głębokie, wartkie, wezbrane wody wiosenne. Odzieżą ich było zdrowie. Śpią półnadzy na gołej ziemi, pod osłoną drzew. Trzęsą się z febry mantuańskiej. W weselu ducha, z radosną pieśnią swobody na ustach wypchnęli skrwawionemi bagnety najeźdźcę ziem włoskiej, — czegoście wszyscy razem przez trzy stulecia nie mogli uczynić, — druzgoczą trony tyranów, niweczą zastarzałą, śmieszną nienawiść miasteczka do miasteczka, państewka do państewka — i na ich miejscu stawiają drzewo wolności rzeczypospolitej, które wam wskazuje waszą włoską jedność plemienną. Wokół tego drzewa wolności tańczy radosny korowód waszego własnego ludu. Francuski dowódzca pozywa łudzi od warsztatów i od skib czarnej ziemi, daje im w rękę oręż i uczy, jak orać niwę ludzkości. Wiosna ludzkości nadeszła! Siewcy żołnierze