Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stokroć ścielem kulami onym głuche posłanie na błoniu.
Aż patrzymy: wszystka ich infanterya na ziemię pokotem.
Leżą piersią na trawie.
Kłęby dymu. Ponad nimi w nas kule armatnie.
W nas wszystkie armaty!
Spadły z lawet na ziemię dwa działeczka na wzgórzu.
Trzeszczą przęsła urwane. Skrzypią dyle mostowe.
Jęczą ludzie w konaniu. Krew ścieka po słupach.
W naszą Zelwę krew kapie szparami.
Nasza Zelwa!
Przez sześć godzin nie popuścił nas Sułkowski z pozycyi.
W tyle mostu szpadą zaparł nam drogę.
Krótki szlaban do Polski, młodziku!
Ej, ty wodzu, ty młody!...
Biała gęba dygoce. Czarne oczy goreją.
A przyleciał ze sztabu spieniony adjutant.
Zlazł z konia. Zdjął kapelusz przed onym młodzikiem.
Oddać Zelwę...
Ścisnął zęby Sułkowski. Śmiech straszny na ustach.
Przednie straże dawno w tył już odeszły...
Moskal cofnął się w bory, w potocczyźnie zatonął.
Nakapalimy w wodę krwi szczodrze.
Obronilimy Zelwę!

OGNIEWSKI
— Panowie kamraty! Dobrą on sztukę tosamo pod Mantuą pokazał, — będzie ta z miesiąc temu.