Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

VENTURE
— To zdarzenie.

SUŁKOWSKI
— Nie! to nie jest przypadkowy zbieg okoliczności! Jesteśmy wskrzesicielami bogów i wielkich legend. Dobywamy z nicości pieśń o zdobywcach, tworzących nowe kultury. Dźwigamy z prochu wielkie, podeptane bożyszcza rodu ludzkiego, ażeby przejrzeć ich poryw ducha, przeczytać ich pismo, zobaczyć prawa, wskrzesić ich siłę i uczynić ją nanowo tworzywem szczęścia na ziemi.

VENTURE
— Gdybyż tak było!

SUŁKOWSKI
— Czyż nie? Cóż się może porównać z naszem przejściem wojennem z Aleksandryi, na El-Rahmanyeh i Omm-Dynar pod piramidy? Słońce padało na nasze głowy prostopadle, rażąc, jak płomień, nieprzywykłe, północne ciemię. Suche piaski paliły stopy i oślepiały wzrok. O.kryci strupami, ze skórą pop i;: kaną, szliśmy w ściśniętych kolumnach, walcząc z konnicą mameluków, która, jak piorun, wypadała z zasadzki. Najlżejszy cień nie osłaniał nas od rana do wieczora. Przed oczyma ukazywał się widnokrąg zawarty, zasłany przedziwnym wyziewem pustyni. To tu, to tam błądził w oczach miraż, tak dobrze zwany wodą szatana. Pochód w ciągu siedmnastu dni bez chleba, pięciu dni bez wody! Żołnierz zatwardziały głośno wyrzekał. W szere-