Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pływała samochcąc, bez mojej woli, jak białe światło księżyca, twarz czarodziejska ze spuszczonemi powiekami i z zamyśleniem białego czoła. I nie wypłynie już nigdy! Wypowiadam tej twarzy wojnę, moją wojnę duchową, wewnętrzną. Nie zmiękczy mię myśl, że inny człowiek zdejmie z tych usteczek pierwszy uśmiech miłości, i że innemu człowiekowi powiedzą one tajne słowo, za które ja gotówbym umrzeć... Patrzę cierpliwie po nocach w nieznaną twarz tego człowieka i cierpliwie słucham dyalogu między nim i Agnieszką z Mantui...

VENTURE
— Dobry to towarzysz — milczenie.. Lecz się strzeż, bo najlepszy przyjaciel zdradza...
(Stukanie we drzwi główne).

SUŁKOWSKI
— Kto to?
(Uchyla drzwi Zawilec, który jest ordynansem Sułkowskiego).

ZAWILEC
— Melduję...

SUŁKOWSKI
— Wejdź!

ZAWILEC
— Przyszedł jakisi ksiądz.