Strona:Stary Bóg żyje.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śladowana. Im częściéj hrabia takie wieści czytał, tem bardziéj się rozweselał.
Pewnego dnia prosił jedynego syna swego, by z nim jechał do Tiwoli, miejsca niezbyt odległego, do którego zchodzić się zwykli oficerowie niemieccy na wzajemne zabawy.
„Do Tiwoli? co to znaczy Ojcze?“ pytał syn zadziwiony.
Zapomniałeś Ojcze, że w Tiwoli po południu zwykle pełno oficerów niemieckich!“
„Właśnie też dla tego tam pojedziemy,“ odrzekł hrabia, „aby się dowiedzieć prawdy w rzeczy nader ważniéj.“
Wyjechali Ojciec i syn do Tiwoli, usiedli w ogrodzie u stołu, przy którym kilku oficerów ochoczo się bawili.
Stary hrabia, biegły w języku niemieckim, przyłączył się do nich. Roztropnym sposobem potrafił rozmowie dać ten zwrót, który najmocniéj go zajmował, i w krótce zaczęto rozmawiać o stosunkach nowego Cesarstwa niemieckiego do sprawy katolickiéj.
„Bez wątpienia zamyśla rząd nasz,“ twierdził pewien pułkownik, „w krajach niemieckich założyć narodowy kościół, nową wiarę. — Szkodliwy wpływ Rzymu koniecznie ustać musi.“
„Ja także jestem tego zdania,“ odrzekł major „bo wszystko co z Rzymu pochodzi, zawsze szkodziło Niemcom. Dawni Cesarze Niemieccy ciągle