Strona:Stary Bóg żyje.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

reszcie zadzwonił na lokaja. „Czemprędzéj zaprzągać!“ — rozkazuje śpieszącemu słudze!
Ubiera się spiesznie, wsiada do powozu, jedzie wprost do pałacu Cesarskiego. Przyjechawszy wysiada, śpieszy przez długie krużganki i szeregi pokojów przepysznéj piękności, wstępuje nareszcie do gabinetu Napoleona.
U stołu siedział pisząc człowiek otyły średniego wzrostu. Twarz jego nadzwyczaj blada — nawet pożółtawa, bez ruchu, bez śladu jakiegokolwiek wyrazu, bez życia, zupełnie martwa, myślałbyś że to gipsowy posąg, tak zimna, nieczuła. Gęste wąsy sięgały aż pod spodnią wargę, jak gdyby chciały zakryć coś niepięknego. Oczy małe, jakiemś niemiłem spojrzeniem rażące, niekiedy chytro czatujące, niekiedy — zupełnie się kryjące za powiekami, słowem, jedno spojrzenie na tego człowieka napełniało każdego jakąś obawą, nawet bojaźnią. Był to Napoleon III. wtenczas na najwyższym stopniu szczęścia i potęgi, bo Rossyą zbił i upokorzył, Austryą zwyciężył, na gruzach kilku zdeptanych państw włoskich utworzył Królestwo Włoskie, opanował Rzym, podał projekt do zrabowania kraju kościelnego i na złupienie stolicy piotrowéj zezwolił. Cały świat w milczeniu słuchał na rozkazy Mocarza; a gdy brwi tylko zmarszczył Napoleon, truchleli królowie, myśląc że pewna wojna!
„Ah! to mój kochany Hrabia w Paryżu? to miła niespodzianka,“ tak witał Bonaparte