Żadna też myśl żywotna, żaden program szerszej akcyi, żaden nawet projekt doniosłej a zbawiennej ustawy nie wyszedł z łona sejmów. Stają się one polem walki różnych, instrukcyami ziem i województw i wpływem możnych wskazanych interesów, a od szczęśliwego ich popierania się wzajemnego, lub zwalczania, zależy jego dojście lub zerwanie. Izba poselska odznacza się stale brakiem wszelkiego programu, „otyłością polityczną“, jak się trafnie wyraża Szujski; po za ciasne kółko narzekań i krytyki na króla, swarów o nadużycie jego władzy a naruszenie szlacheckich przywilejów, których z trwożliwą drobiazgowością przestrzega, nie widzi ani niebezpieczeństw, które grożą, ani korzyści, które szczęśliwa chwila przynosi; rozumie to jedno, że obowiązkiem jej jest „oszczędzać“ kieszeń szlachty, nie uchwalić podatków, lub uchwalać jak najmniejsze, nie pomnąc, że skąpy dwa razy traci, że odmawiając, gdy potrzeba, kilkuset tysięcy, nie powetuje się szkody milionami, które potem twardy przymus wyciśnie. Jakaś kołowacizna, krótkowidzenie, sknerstwo i małostkowość, oto znamiona sejmujących stanów.
Na nieszczęście, Zygmuntowi III brakło daru zorientowania się i inicyatywy, aby krzewiewieniu się tych niebezpiecznych wad i błędnych pojęć w narodzie jakąkolwiek tamę od tronu położyć; brakło sprytu, aby z lepszych żywiołów stworzyć mądrą i karną partyę większości na niej się oprzeć i rządzić; brakło energii, zapału i rzutkości, aby zelektryzować, porwać z sobą te ciężkie, leniwe egoizmem i prywatą animusze do czynów wielkich, do przedsięwzięć hazardowych, które się w tym ćwierćwieku same nasuwały, cisnęły prawie.
Odzywał się do tej szlachty, ale wtenczas, gdy poborów potrzebował, albo o kontrybucyę i subsydya żebrał, sucho, zimno, urzędowo, więc też doznawał wymówek, a często rekuzy.
wej o zająca czy charta Krzysztofa Opalińskiego z Dyabłem Stadnickim 1610, spalonych zostało 70 dworów szlacheckich, 80 wsi i miasteczek, a stawało po obojej stronie 16.000 ludzi do boju.