Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skarb tajemny, kto wie gdzie go szukać. A porządek to przydatny towar, ale drogi, kosztuje swoje. Jak pokażesz siłę, dobrze ich nauczysz, to będziesz miał moc lepszą niż mandatory. Bez pogrozy nic nie ma na świecie. —
Znów było cicho, tylko wody grały.
Dmytro namyślał się: — No, dziady! Skoroście tacy zawzięci, wybierajcie śmierć. Woda, topór, strzelba — ha?! — Dziady stali, oniemieli i zgarbieni...
— A może oni wolą jeszcze trochę żyć, po dobroci pobratymować? Całujcie się dziady! — powiedział Dmytro poważnie.
Od człeka do człeka błysnęło spojrzenie, zaświecił uśmiech. Ten krząknął, inny kichnął z ulgi, inny parsknął już śmiechem. Wesoło i pogodnie zrobiło się, ludzie śmiali się z dziadów zakukuryczonych, dowcipkowali, życzyli zdrowia Dmytrowi, wołali: — Niech Dmytro sam gada tylko, on wie co robić. Jego słuchamy!
I dziady, radzi nie radzi, śmiali się, całowali się...
— Panie watażku, — prosił Belmega grzecznie. — To jasne, że nie ma co się sprzeciwiać. Jedno konieczne: aby było kogo słuchać, musi być osoba. Jak dawniej, bardzo dawno bywało. Temu to rzekę: Bracia, gromady! Mądrze powiedział ten stary swojak hołowski. I ja tak mówię. Wszyscy jak jeden, bez słowa zróbcie co powiem. Wybierzmy Dmytra z rodu Wasylukowego naszym knieziem słobodnym, górskim, chrześcijańskim. Tak bywało dawniej. Co knieź, to knieź, a nie poddany żaden. Do jakiego cesarza, czy króla przyjdzie, będzie miał słowo i godność. I nasza cześć w tym będzie. Kto o swoją cześć dba, tego i obcy szanują.
— Mądryś ty, Iłejukowy synku, sławnie powiadasz. Mnogie lata! Sława knieziowi naszemu — zahuczał Szereburièk.
— Daj mu Boże zdrowieczko i gazdowanie. Żyj knieziu hołowski, starszuj słobodnie i honorowo nad honorowym narodem — krzyczano z tłumu.
— Niech będzie odtąd naszym knieziem słobodnym — zgodzili się wszyscy.
Stary Sztefanko uśmiechając się przystąpił do Dmytra, patrząc nań czule i gładząc go po włosach. Wtedy wszyscy niemal zaczęli strzelać wokół Dmytra z pistoletów, aż gęste dymy pokryły podwórzec cerkiewny. Odezwały się tu i ówdzie fłojery, samograjki zaczęły dudnić i bogato rozsypywały miłe i radosne dźwięki, jakby czerwony i biały grosz kto sypał. Rozru-