Strona:Stanisław Przybyszewski - Polska i święta wojna.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lestwie wypowiedziało, to nie naród polski, tylko jedna partya, która opanowała w zawierusze 1905/1906 roku ciężko pocharataną łódź myśli i pragnień polskich i skierowała ją w zgniłe łożysko obmierzłej reakcyi — i zatruła źródło życia polskiego, jaką jest pragnienie Wolności i Niepodległości.
Odwieczna walka z caratem rosyjskim przeistoczyła się na — możeby lepiej zamilczeć, ale czasem i milczenie krzyczy: na kajanie się u stóp tronu wściekłego Roboama — a cały zysk, to poniewierka i pośmiewisko wolnościowego żywiołu braci Rosyan, których wolność własną krwi odkupywać się chciało — ot! 1905 roku!
Ależ to wszystko nie ma nic z narodem polskim, jego rozpaczną misyą, jego pragnieniami, jego w niebo sięgającymi zamiarami do czynienia, naród polski w tych wszystkich wszetecznych machinacyach najmniejszego udziału nie bierze.
Niegodną jest rzeczą szydzić z bezbronnego narodu, na który zwalił się najcięższy tragizm dziejowy — ten mianowicie, że naród ów musi się bezradnie przypatrywać, jak jego synowie są zmuszeni, wzajem się wymordowywać, bez skargi poddawać się na tej kiedyś tak bogatej i urodzajnej glebie śmierci głodowej wciąż jeszcze wysłuchiwać bluźnierczego szydu:
»Jeżeli jesteś Bogiem, to zstąp z krzyża!«
A ja przeciwnie śmiem twierdzić, że nigdy jeszcze potomstwo wielkich przodków nie zachowało