Strona:Stanisław Przybyszewski - Polska i święta wojna.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czemprędzej obdarzono Polskę Konstytucyą, przyznano skwapliwie wolność sumienia i wyznania religijnego, — nikt nie ośmielił się wątpić o całkowitej autonomii Polski — obłąkana niespodziewanym szczęściem wyległa ludność na ulice, śpiewała naprzemian narodowe i rewolucyjne pieśni — a, gdzie się tylko znalazło wolne miejsce, w tej chwili zamieniano je na narodową trybunę, z której nawet niedorosłe dzieci w ekstatycznem uniesieniu ducha do tłumów przemawiały — cała Warszawa kąpała się w powodzi biało-czerwonych barw, a biały orzeł rozpanoszył się zwycięsko w całym swoim wielkim majestacie na amarancie — hélas! — płótna!
Rosyjskie wojsko zachowywało się cichutko i spokojnie w kasarniach, rzadkie patrole na ulicy salutowały pokornie polskie sztandary, wysocy rosyjscy oficerowie mieszali się z tłumem i witano ich jako braci — istniała przecież tylko jedna parola: »Za naszą i waszą wolność« — wszystkie różnice stanów zdawały się przestać istnieć odważni i ofiarni kolejarze, którzy wśród niewypowiedzianych ofiar urządzili strajk kolejowy, byli bohaterami dnia, a nawet »porządni«, »rozumni«, »liczący się z przyszłością«, »sceptyczni« obywatele dali się porwać w wir tego wszystko w siebie wchłaniającego Obłędu — zresztą Bóg wie, jak to nazwać — może to były dostojne Gody Weselne?
Na sklepach ulicznych pozrywano rosyjskie szyldy, na wolność zostali wypuszczeni polityczni prze-