Strona:Stanisław Przybyszewski - Polska i święta wojna.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a gdy słonce wzeszło, powitał je radości pijany, dreszczami najwyższego szczęścia wstrzśniony naród!
Wolność! Wolność!
Było to, jakby nagle kra puściła, która najsilniejsze filary mostów zrywa, jak gdyby nagły wybuch wulkanu, niesłychane jakieś żywiołowe zjawisko, które wszystkie prawa natury na ręby wywraca i nowy porządek rzeczy tworzy.
Ludzie taczali się jak pijani po ulicach — w długim niewolnictwie odzwyczaili się pewnymi krokami po wolnej ziemi stąpać — wylęknieni i niespokojni patrzyli ku niebu — już dawno zapomnieli, jak wygląda niebo, nad wolną ziemi roztoczone — trzeba było sobie oczy przecierać, aby sobie uświadomić, że wolność przestała być snem, że jest teraz jaw, — rzeczywistości, która najśmielsze sny przerasta, ponad wszelkie wymarzone szczęście daleko sięga, a ani sposób pojąć, że Słowo Ciałem się stało: nadmiar szczęścia rozpierał piersi, że jego ogromu objąć nie mogły, a do ciemności podziemnych kazamatów przyzwyczajone oczy ślepły od straszliwego blasku Słońca-Wolności!
Wolność!
Śmiem twierdzić, że u żadnego narodu nie posiada to słowo tak niesłychanego znaczenia, jak właśnie u Polaków. To właściwie nie jest już słowo, ani pojęcie, wolność jest najistotniejszą. i najgłębszą. zawartości życia Polaka i jego najwznioślejszą religią. Bo-