Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wały, i mocniejsze od uścisków wśród bzów mokrych, gdy wypadły mi może na czas uścisków, zresztą miałem jakieś i ja te uściski i pękły mi te różowe szkiełka dość prędko, zastanawialiśmy się jakimi drogami dochodziliśmy tak do siebie, czy już zanim się zetknęliśmy pokrewieństwa, on się zastanawiał bardziej i inicjował te rozpatrywania bo mnie powodów do chichotań było już w sam raz, prócz tego że mam rewolwer nie wiedział więcej, nie opowiadałem mu, opowiem mu może za chwilę pewną historyjkę, lecz o cóż w tych uściskach pomijając gdy się zdarza to co i samemu załatwione nie jest gorsze o cóż w nich chodzi, emocje tam w lesie miałem co najmniej podobne i już nie ze samych tylko dekorowań i dla ich wzmożenia dokłada niejeden zabarwienie śmiercią miałem też rzeczywistsze, rzeczywistsze mówię a wpółzwierzęcy dzikus co na widok człowieka jeży sierść ja z tym rewolwerem i bombą nie byłem do ich opowiastek dla niedorozwiniętych to ich gen W nie wynurzając się z papieru porósł tak baśniowo sierścią i zwidziały mu się wilcze kły mogłem nawet nie mówić przed chwilą o swojej pracy, moje życie wewnętrzne zaczynało się po południu, też gdy chodziłem jeszcze do szkoły, i z wiosną do jesieni, moja Persefona w powłoce ze stali, ale mam może siedemdziesiąt lat i co mnie obchodzi tamto i że znaczna część mojej młodości zeszła mi na podnoszeniu bomby ciągle mi przewracanej stary dziad i chory i coraz mi słabiej i naprzeciw innym uściskom już zdają się podnosić ci na łysej czaszce włosy wyrosną ci te włosy na ten strach i nie widzisz w tym słońc będzie mocniejsze i nie zobaczysz niż wszystko co mogło być mocne odwracasz się łysoniu wstecz to może mam patrzyć jak podchodzi wy-