Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przygotowanie (życzliwość tamtych, czułem, była jakaś sztywna, i czy nie jak ta, i już na pewno szczera, z jaką traktuje się pewne zwierzęta, lepsze już tamto poprzednie z biura), Wiczuszek mówi mi jeszcze wiersze któregoś z wymienionych przedtem, i niknie mi napięcie i niepewność,
i tę chwilę, jeszcze po wielu miesiącach gdy Wiczuszek nie jest już tamtym i z szeregu podobnych wieczorów następnych, widzę wyraźnie, jak teraz gdy to wszystko jak gdyby powróciło, przywlekając mi, gdy wiem że dawno przeszło, słowa „Wiczuszek, co się stało, co oni zrobili, z tobą, a gdy i ze mną to inaczej — nie zapominam, że Jesteś Jeden i Co Jest Z Tobą, Jest Jedyne, z nikim więcej, tak, co zrobili, co się stało Wiczuszek?” — (w ten wieczór potem poszedłem z nim, miał mi dać te książki, nie spieszyło mi się jechać mogłem nawet nad ranem wprost do pracy (nie zapominam o niej jeszcze wtedy nie czuję się wiele więcej jak fizycznym, i zresztą na tę fizyczność — choć miałem i życie wewnętrzne — orzę właśnie fizycznie) i nagle gdy Wiczuszek w drodze znów mówi mi wiersze podoba mi się któryś i chcę żeby mi powtórzył) któryś z tych co przedtem nic mnie nie ciekawią gdy mówi mi je w tej sali,
wtedy tam wszedł And — nie znałem powiedzenia o tanich demonizowaniach skojarzył mi się z diabłem (Wiczuszek zaraz go przyprowadził i znów mówił że my trzej z daleka od tamtych grafomanów) — stał milcząc i dopiero po chwili — w której odszedł rozmawiał z kimś i Wiczuszka ktoś zawołał i zostałem sam — znów stojąc nade mną z jakimś półuśmiechem (tak, zapytuje mnie o to, nikt z tamtych łącznie z Wiczusz-