Strona:Stanisław Ciesielczuk - Pies kosmosu.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z nożem w zębach skradam się oto,
Zwieram pięści, zaciskam zęby —
Tak jak tyś mnie cierpieniem grzmotnął,
Ja ci oddam ciosu rozpędem!

O, podpalić siny dach nieba
Skrwawionemi oczami głowni —
Twoją starość będę ogrzewał,
Już nie syn twój, ale buntownik.

Nie przestraszysz mnie sforą djabłów —
Przecież jesteś ich ojcem także! —
Ja się stanę czartem zajadłym,
Żeby z piekłem przymierze zawrzeć.

Czemuż „dzieciom“ nie dasz ni grosza
Z twych bezcennych, gnijących skarbów,
Lecz fałszywe złoto rozkoszy
Sypiesz tylko z szaty swej fałdów?

Możeś ty nie rozdzierał piersi
Genjalności, by w mrok ją rzucać?
Możeś ty nie utopił w śmierci
Przecudownych oczu Chrystusa?

Sam w masełku jasności pływasz —
A nam mózgi w ciemność ugrzęzły