Strona:Stanisław Ciesielczuk - Pies kosmosu.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Swoją straszną podłość zamykasz
W zakłamane rażące blaski.

Pocoś w wiadra dusz ludzkich nalał
Ognistego pragnień fermentu?
Żeby potem skrzydlatość zwalić
I skrępować konopnem pętem?!

Pocoś stworzył żrący głód szczęścia,
Loty, które rwą w nieskończoność?
By, jak z chwiejnych ruchów dziecięcia,
Kpić z porywów wielkich i płonnych?!

Poco — powiedz! — poco zasiałeś
W glebie piersi zboże miłości?
Żeby, w cieniu śnień wybujałe,
Uschło w skwarze niemożebności?!

Jam cię kochał — sam wiesz najlepiej,
Jakiem słońcem kochania drżałem.
Tyś to słońce we mnie oślepił —
Płonę, wrzeszczę do ciebie szałem!!!

Ja nie byłem przenigdy chytry,
Szczerą ścieżką do ciebie idę.
Och, te srogie oczy ci wydrę
Zemsty ostrej śpiczastą dzidą!