Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomniawszy o wypadku, który przerwał ich rozmowę, wykładał:
— Zapytuje więc pan, ile żądamy za zwrot dokumentów i „unieszkodliwienie“ Turskiego? Zrobimy ogólny rachunek.
— Ogólny rachunek? — nie pojął Traub.
— Karolak twierdził, że zabrał mu pan pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Wynosiłoby to na naszą walutę pół miljona! My jednak nie będziemy tacy chciwi. Choć wiemy, że posiada pan znaczny majątek, wiemy również, że dziś o płynną gotówkę jest ciężko, a nam gotówka potrzebna jest na jutro... Zadowolimy się znacznie mniejszą sumą, stu tysięcy...
— Sto tysięcy! — jęknął.
— Chyba jesteśmy wyrozumiali i skromni. Za „robotę“ zaś z Turskim, policzymy drugie sto tysięcy. Ogółem dwieście. Mam wrażenie, że w stosunku do okazanych usług, niewiele.
— Dwieście! — jeszcze boleśniej wystękał Traub.
— Czyż spokój nie wart tyle, panie baronie Oskarze von Traub? — mocno zaakcentował Kowalec tytuł i nazwisko. — Usunięcie niebezpiecznego człowieka na całe życie? Bo i o nas nigdy więcej pan nie usłyszy. Rozlecimy się, każdy w swoją stronę.
Traub zmarszczył czoło i udawał, że się zastanawia. W innym wypadku krzyczałby głośno, protestował, twierdził, że nie posiada tak ogromnej sumy. Obecnie, było to bezcelowe. Czuł, że Kowalec nie ustąpi i miał nóż na gardle. Zresztą, w jego głowie rodził się już nowy plan.
— Dobrze! — oświadczył. — Nie chcę się targować! Aby zakończyć z wami wszelkie rachunki, dam tę sumę. Ale, kiedy podejmuje się pan doręczyć papiery?
— Jutro, o dwunastej! — rzekł pewnym tonem Kowalec, jakgdyby już je miał w kieszeni — ani minuty później, bo jutro jeszcze pragnę wyjechać..