Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwieście tysięcy wydostać w przeciągu kilku godzin w dzisiejszych czasach dla najbogatszego nawet człowieka nie jest łatwe.
Ale Traub był gotów na największą stratę i poświęcenie, byle ciężar spadł mu z karku.
— Zgadzam się! — powiedział. — Choć z wielkim trudem, ale przygotuj na południe pieniądze. Tylko, czy pan dotrzyma słowa!
— Proszę, ani na chwilę nie wątpić! O dwunastej, jestem!
Zarówno Traub, jak i Kowalec podnieśli się ze swych miejsc i po zamienieniu tym razem przyjacielskiego uścisku rąk — „baron“ opuścił tajemniczy dom. Dwóch szubrawców porozumie się zawsze. Ale, choć na pozór porozumienie nastąpiło zupełne, każdy z nich już miał swe oddzielne, a niezbyt uczciwe plany.
— Hm... — mruknął Kowalec, gdy za Traubem zamknęły się drzwi domku. — Ten drań swym rykiem mało nie spłoszył mi „barona“. Zrobiłbym z nim koniec, gdyby nie był mi potrzebny! Ósma! — szepnął, spoglądając na zegarek. Lada chwila powinnna Franka mi sprowadzić tego gagatka! A z Traubem udało się znakomicie! Tylko, niech nie myśli, że na zawsze sumą głupich dwustu tysięcy odemnie się odczepi.
Tymczasem Traub, siadając do taksówki, mruczał:
— Dwieście tysięcy! Zachciało mu się dwustu tysięcy! No... no...
W każdym razie czuł, że wielki ciężar spadł mu z serca. Wierzył, że Kowalec da sobie radę z Turskim.
Teraz pozostawało jedno. Zobaczyć się z Kirą i usposobić ją tak, by do jutra pod żadnym pozorem nie zechciała się widzieć z „byłym“ małżonkiem. Z pewnym niepokojem w sercu, rzucił szoferowi adres pałacyku Ostrogskiego. A nuż Turski zdążył tam już być i opowiedzieć o wszystkiem?