Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skąd pan wie? — wykrzyknął Traub zdumiony, ścisłością informacji Kowalca. — Skąd pan wie? — teraz już nie żałował, że przybył do tej spelunki.
Kowalec śmiał się cicho.
— My wiemy wszystko! — mówił. — Wiemy, że Turski znalazł przedwczoraj w nocy, na ulicy zemdlonego Lipkę i odprowadził go do domu, gdzie ten w jego obecności zmarł. Wiemy, że wyniósł z mieszkania pewne, ważne dokumenty, opisujące niektóre zawikłane historje, lub też, że Lipko sam mu je dał, chcąc zemścić się na panu baronie! Bo lepszego chyba nie mógł znaleźć człowieka! Toć Turski szczerze nienawidzi pana za to, że zabrał mu pan żonę, Kirę!
Oczy Trauba rozszerzały się coraz więcej ze zdumienia.
— Istotnie! — mruknął z uznaniem. — Istotnie, nie można być lepiej poinformowany!
— Więcej jeszcze! — prawił tamten z triumfem. — Dziś rano nagabywałem Turskiego, czy nie ma tych papierów i wyparł mi się w żywe oczy! Nie wierzyłem mu jednak ani słowa i okazuje się, że miałem rację. Bo musiał być z temi dokumentami u pana i porządnego stracha panu napędził...
— Groził!
— Rzecz oczywista! Dlatego też moi ludzie śledzą Turskiego i dziś wieczorem jeszcze odbiorą mu papiery! Choć są one znacznie niebezpieczniejsze dla pana niż dla nas, odrazu postanowiłem, że nie powinny pozostać w jego ręku..
— Podobno nie nosi ich przy sobie! — przypomniał sobie nagle Traub szczegół rozmowy ze swym byłym sekretarzem.
— Gdziekolwiek je ukrył, to je wynajdę! — zabrzmiała pewna siebie odpowiedź.
Coraz większa otucha wstępowała w serce Trauba. Doprawdy, nie mógł znaleźć na całym świe-