Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hrabianki Kiry! Mam wrażenie, że zmartwiłoby to nieco pana barona! Wogóle niebezpieczna jest z nami walka!
Traub zbladł. Teraz zrozumiał, co oznaczał frazes ostatniego listu: „dotkniemy cię tak boleśnie, jak tego nawet się nie spodziewasz“.
— Łajdactwo! — szepnął.
— Łajdactwo? — spokojnie powtórzył Kowalec. — Hm... Każdy stara się odzyskać swoje pieniądze. A Karolak twierdził przed śmiercią stanowczo, że pan baron nie był łaskaw mu oddać pięćdziesięciu tysięcy dolarów, z któremi ongiś dość podstępnie uciekł. Wcale ładna sumka! Otóż, nie wiem, kto popełnił łajdactwo? Bo Karolak, dzięki temu całe życie klepał okrutną biedę!
— Wy za to chcecie się wzbogacić!
Kowalec nagle zmienił ton.
— Poco te wzajemne wymówki? — począł pojednawczo. — Dotychczas nie zrobiliśmy panu żadnej krzywdy. A jeśli pan pierwszy przybył do nas, to napewno nie poto, aby szukać z nami kłótni, lecz całą sprawę załatwić polubownie! Chyba się nie mylę?
Traub się zreflektował. Pomyślał chwilę poczem rzekł:
— Jeśli przybyłem, to dlatego, że zagraża nam wspólne niebezpieczeństwo!
— Wspólne niebezpieczeństwo?
„Baron“ zniżył głos i jął wyjaśniać.
— Pewien człowiek znalazł się w posiadaniu dokumentów, których nie powinien był znaleźć i może dać się nam teraz porządnie we znaki! Te dokumenty...
Ale Kowalec nie dał mu dokończyć. Uderzył się ręką po czole i zawołał:
— O to panu chodzi! Spodziewałem się tego! Pozwoli pan, że za niego całą sprawę wyłuszczę. Były sekretarz pana barona, Turski zdobył papiery zegarmistrza Lipki i pragnie je wykorzystać...