Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz, gdy się obudziłem, jąłem rozważać. Byłem w pokoju podczas doświadczeń sam — myślałem — może uległem omanowi, ułudzie zmysłów? Wprawdzie rozbite biurko i połamane krzesło, świadczyły o prawdziwości doznanych wrażeń — lecz dla sceptyków stanowiły dowody, może jeszcze mało przekonywujące.
— Dla całkowitej kontroli, postanowiłem powtórzyć eksperyment, w obecności dwóch świadków, za dni parę.
Na towarzyszy wybrałem p Mikołaja Sz. i Macieja Skr., zamieszkałych w Warszawie — obu byłych wojskowych, ludzi wypróbowanej odwagi, a wielkich miłośników nauk tajemnych, których znałem oddawna.
Opisałem im moje dotychczasowe próby i tym razem uradziliśmy, wywołać, o ile jest to możliwe, zjawę zjawą określoną, niedawno zmarłego artystę R. S. — określoną, niedawno zmarłego artystę R. S. — dobrego naszego znajomego za życia, a spirytystę zapalonego.
Mimo, że przyjaciele moi, nie przyjmowali bezpośredniego udziału w ewokacji, doradziłem dla bezpieczeństwa — parodniowe czyszczenie (3 dni) — po czym przystąpiliśmy do obrzędu. Aby uniknąć wszelkiej możliwej iluzji — tym razem odrzuciłem kadzidła — mogą one bowiem swym aromatem dopamagać halucynacjom a ich smugi częstokroć przyjmują kształty ludzkie.
W czasie przypisanym zajęliśmy nasze miejsca w pentagramie i po chwili skupienia, w ciszy zupełnej, powtarzałem udoskonaloną, na zasadzie poprzednich doświadczeń, formułę ewokacyjną. Wymówiłem ją raz — zjawiska nie nastąpiły, powtórzyłem — równie bezskutecznie, zrażony nieco, przystępowałem do trzeciego czytania, gdy, nagle, stojący z prawej strony poza mną, pan Maciej Skr. szepnął.