Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Den porwał się na nogi. Czuł, że włosy jeżą mu się na głowie. Tu i ówdzie rozległy się wykrzykniki. Resztką woli, skomenderował:
— Broń w pogotowiu!
— Ha... ha... ha... — ryknął znów groźny, niesamowity głos i w tejże chwili Den otrzymał potężne uderzenie w dłoń, trzymającą browning. Rewolwer potoczył się na podłogę. W ślad za nim latarka.
— Na miłość Boską! — krzyknął. — Tu się dzieją niezrozumiałe djabelstwa! Światło! Natychmiast światło!
Lecz wypadki szły tak szybko po sobie, że zlecenie przyszło za późno. Pani Kińska głośno jęła spazmować a Mateusz zawołał zdławionym głosem:
— To on... to on!... Och! Do mnie idzie... Jezus Marja...
Potem zduszony krzyk... Szamotanie... i upadek ciała...
— Światło... Ratunku... Światło...
Nareszcie zabłysły latarki
Den prawie nieprzytomnym wzrokiem potoczył dokoła. Złudzenie czy prawda?
W pokoju niema nikogo obcego! Widzi swych towarzyszów. To panna Wanda pierwsza zaświeciła latarkę. Przy niej przerażona szlochająca pani Kińska. Dalej Fred i stryj Karol...
— A Mateusz?... Gdzie Mateusz?

Mateusza niema. Lecz na środku pokoju leży jakaś bezkształtna masa! Den jednym skokiem znalazł się

56