Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy nim. Pochylił się nad leżącym. Nie mogło być żadnej wątpliwości!
— Zabity! — wyszeptał.


Rozdział IV.
PO OMACKU.

— Tak! Przedewszystkiem trzeba dać wypocząć nerwom! — zawołał Fred, chodząc wielkiemi krokami po pokoju.
— Trzeba dać wypocząć... — głucho powtórzył Den i jakoś nieokreślenie potrząsnął głową.
Znów potoki gorącego, popołudniowego słońca ciepłą falą wdzierały się do pokoju, nadając wszystkiemu piętno radości i wesela. Znów widać było zdaleka, przez okno, złocone żytem pola i zielone łąki a ptaszęta cwierkały niefrasobliwie. Och, niepodobny był ten obraz do ponurego i straszliwego obrazu djabelskiej komnaty z leżącemi pośrodku zwłokami starego Mateusza, który tak głęboko utkwił w ich pamięci.
Coprawda nie znajdowali się już w Podbereżu...
Fred na jedną chwilę przystanął.
— I zebrać siły do nowej walki!... — mruknął. — Choć właściwie z kim walczyć? Z demonem? Ponad nasze to siły...

Detektyw, siedzący w rogu otomany, nie odparł nic na ten okrzyk zwątpienia przyjaciela. I on poczynał wątpić. W tym wypadku czuł się całkowicie bezradny.

57