Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poprzeciągać druciki!
— Sam to zrobię! — mruknął klękając na podłodze detektyw, a po chwili dodał. — Prosiłbym cię.
— O co?
— Abyś słóweczka nikomu nie wspomniał o naszych przygotowaniach! Przedewszystkiem Mateuszowi...
— Mateuszowi? — wykrzyknął zdumiony Podbereski. — Podejrzewasz starego? Niemożliwe...
— Nikogo nie podejrzewam! — bąknął pod nosem. Ale raz jeszcze cię proszę, zastosuj się do mojej prośby...
— Naturalnie! Nie pisnę słówka! Lecz Mateusz... Dziwne...
Detektyw nie odparł nic. Może zbyt zaprzątnięty był przeciąganiem skomplikowanej sieci drucików, może myślał o filcowych pantoflach i zagadkowem postępowaniu sługi...
Prawie już ściemniło się całkowicie, kiedy ukończył swą „robotę”. Powstał z klęczek, strzepnął ubranie i oświadczył z zadowoleniem:
— Poproś wszystkich na górę, Fred...
Panna Wanda, znalazłszy się z panią Kińską i stryjem Karolem na górze, z uśmiechem potrząsnęła główką.
— Niczem przedstawienie w teatrze! — zawołała wesoło. — Świetnie pan to urządził, panie Den... Rząd pierwszy i drugi... Tylko sprzedawać bilety... A, my gdzie zajmiemy miejsca?
— Panie usiądą z tyłu...

— Wcale mi się pański projekt nie podoba...

49