Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz, przez tydzień, przed twoim przyjazdem panował spokój! Wprost nie mogłem paniom odmówić i się wykręcić! Szczególniej Wanda nie ustąpiłaby nigdy! Musimy je z sobą zabrać... Dlatego tylko prosiłem, abyś nic nie wspominał o tem, co zaszło w nocy, nie chcąc silniej podniecać nerwów siostry. Co się zaś pani Kińskiej tyczy? Może uda się namówić, żeby pozostała na dole... Boi się bardzo... O ile nie zechce, wątpię czy przy tylu osobach niebezpieczeństwo będzie groźne.
— Któż ma być?
— Nas czterech mężczyzn... Ty, stryj Karol, Mateusz i ja... Pozatem panie...
— No... tak!... — bąknął detektyw, myśląc, że niewiasty uda się szczególniej osłonić.
— Ostatnia to moja próba! — oświadczył nagle Fred z rozdrażnieniem, stanowczo. — Jeśli dziś nic niezwykłego nie nastąpi, namówię Wandę, aby wyjechała do pani Kińskiej i rozpoczniemy sami poszukiwania. Jeśli zaś poczną się dziać djabelstwa, nie wiem co zrobię. Zburzę pałac, sprzedam majątek...
Pan Karol ciężko westchnął. Również i Dena ogarnął smutek niewytłomaczony. Dziwne miał przeczucie, że wieczorem coś strasznego musi nastąpić. Mimowolnie, na wspomnienie wczorajszych wypadków, ogarniało go drżenie, które z trudem opanowywał. Te oczy, wlepione z szatańską nienawiścią... Brr...

— I ja was opuszczę — dodał, uspokoiwszy się nieco Podbereski. — Gospodarstwo czeka! Musi cię zabawiać stryj Karol... A może udasz się teraz na krótki spoczynek, aby być wypoczętym na wieczór...

34