Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łodze, badając starannie najdrobniejszą szparę, najmniejszą szczelinę.
Powstał spocony i zakurzony.
— Nic! Ale za dnia lepiej poszukam!... — oświadczył.
Fred smutnie potrząsnął głową.
— Dziesięć razy przetrząsnąłem i przeszukałem starannie ten nieszczęsny pokój! Niestety, napróżno!.. Zresztą...
Obaj, nie zamykając drzwi nawet za sobą, powrócili do zajmowanej przez Dena sypialni. Detektyw usiadł na łóżku i zapalił papierosa. Podbereski zaś dokończył swej myśli.
— Zresztą — powtórzył — jak to wytłómaczysz, że drzwi, które sam zaryglowałeś i sam przekręciłeś klucz w zamku, otwarły się nagle?
Detektyw nie odparł wprost na te zapytanie, natomiast zagadnął.
— Czy słyszałeś głos?
— Najwyraźniej! Wykrzyknął: „poznasz ty mnie!”
Den wypuścił z ust wielki kłęb dymu.
— „Poznasz ty mnie!” — a więc pogróżka.
— Mam się strzec! Doskonale! A widziałeś Fred, żółto-zielone ślepia!
— Jakto czy widziałem? Wpijały się w ciebie ze złością i nienawiścią! Jak przedtem w Wandę i we mnie! Po raz drugi je widzę! Hypnotyzują człowieka, przykuwają do miejsca, są potworne...

— Tak, przykuwają do miejsca!... — powoli wymówił Den, wspominając dziwne uczucie ni to lęku, ni

22