Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to kompletnego bezwładu, jakie nim owładnęło na widok groźnego zjawiska. — Masz słuszność, te oczy są potworne...
Tymczasem pierwsze blaski wschodzącego słońca, zdążyły całkowicie rozproszyć mroki. Światło przenikało już wszędzie, łącząc się z żółtawym płomieniem zapalonych świec.
— Widzisz więc — rzekł po chwili milczenia Fred — że nie zwarjowałem opowiadając ci te historje! Ale tu można zwarjować! Dziś zapewne nic więcej się już nie wydarzy, bo czart, czy inny demon, który raczył nam się objawić, za dnia nie ma zwyczaju składać odwiedzin... Drzwi jednak zamknę...
Znów zasunął rygle i klucz przekręcił z pasją.
— Słaba pociecha! — dodał. — Jeśli zechce, powtórnie otworzy! Teraz, skoroś sam się przekonał, mów, co o tem sądzisz?
— Sądzę — odparł — że, o ile nie grozi nam nowa wizyta złośliwego jegomościa, najlepiej zrobimy, postarawszy się natychmiast zasnąć. Jutro bliżej się zajmę tą sprawą...
— No, dobrze! — napierał Fred. — Ale jakie jest twoje zdanie?
Den zapalił nowego papierosa.

— Moje zdanie? — mruknął. — Chwilowo żadne! Przyznaję, po raz pierwszy spotykam się z czemś podobnem i nigdy nie spodziewałem się, że z takim zetknę się przeciwnikiem! Otrzymałem wyzwanie i te wyzwanie

23