Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaków, ani ran. Zemdlał ze strachu jak Wanda i dopiero udało się go docucić po dłuższych zabiegach... Od tej pory przeklętą górę zamknąłem na cztery spusty i nikomu nie pozwalam zaglądać do komnat... Czasem, wydaje się nam, że dobiegają ztamtąd jakieś jęki, czy brzęk włóczonych łańcuchów...
Sam zaś przybyłem do ciebie, żebyś nas ratował, bo w obecnym stanie rzeczy, siostra moja nadal nie chce zamieszkiwać w pałacu i jeśli tak dalej pójdzie zmuszony będę za bezcen sprzedać majątek... Teraz, kiedy wiesz wszystko — radź! Mów, co o tem sądzisz?
Zaległa chwila milczenia. Trudno było Denowi dać natychmiast odpowiedź.
Den zastanowił się. Nie wątpił, że Fred nie zmyśla. Również, dobrze znając Freda wiedział, że nie uległ on halucynacji. Lecz w trzeźwym umyśle detektywa wprost nie mieściły się podobne wypadki. Czytał wprawdzie w odnośnej literaturze o różnych przykładach zjawisk nadzwyczajnych, niedających się w sposób normalny wytłómaczyć, słyszał nawet w Warszawie o „strachach” i przy ulicy Mokotowskiej i Emilji Plater i Bagateli, tamte jednak objawy miały odmienny charakter. Ale ta cała historja o starem zamczysku z groźnem i niebezpiecznemi zjawami, wydawała mu się nadto fantastyczna. Z drugiej zaś strony, któż miał w tem cel, aby straszyć Freda.

— Hm... — mruknął, po chwili dłuższego namysłu, machinalnie kreśląc jakieś kółka na leżącym przed nim papierze, jakto było w jego zwyczaju, gdy zastanawiał się nad czemś głęboko. Dziwne... bardzo dziwne... Cóż

15