Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szę, ręce do góry! Inaczej strzelam... Pan jest mordercą Kirsta...
— Zdrada! — zawołał mężczyzna. — Zaciągnięto mnie w pułapkę!...
— Boże! — jęknął pan Karol. — Jestem zgubiony...
— Ręce do góry! — detektyw podniósł browning.
Lecz jeśli Den nie zamierzał żartować, również napastnik postanowił drogo sprzedać swą wolność.
— Zabrałeś papiery? — charknął z pasją. — Teraz mnie chcesz schwycić? — Niedoczekanie...
Z iście kocią zwinnością, błyskawicznie rzucił się naprzód, starając się pochwycić za rękę Dena. A gdy detektyw zdążył uskoczyć w porę, z całej siły pchnął stojącego pomiędzy Wandą a Denem Freda, tak, że ten zatoczywszy się, o mało siostry i detektywa nie obalił.
Poczem, korzystając z zamieszania, rzucił się do ucieczki i zdzieliwszy pięścią po głowie, snać na pożegnanie, pana Karola, który znajdował się obok kominka, w otworze tegoż zniknął.
Jeszcze chwila — takim był zapewne jego plan — a zawarłby za sobą potajemne przejście.
— Ucieknie! — z rozpaczą wykrzyknęła Wanda.

Lecz detektyw już zdążył ochłonąć z wrażenia, wywołanego niespodziewanym atakiem. Niemniej szybko, niźli napastnik, przypadł do kominka i nim tamten zdążył ruchomą ściankę zatrzasnąć, wsadził w szparę lufę browninga, dając wystrzał na oślep.

195