Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przekleństwo! — zawołał. — Kasetka jest pusta...
— Pusta? — powtórzył pan Karol. — Niemożliwe.
Rysy mężczyzny wykrzywiła wściekłość.
— Jeszcze udajesz, stary draniu! Tyś zabrał!
— Przysięgam...
— Nie kłam... A papiery... Gdyby nawet nie było pieniędzy, musiały pozostać papiery...
Pan Karol rozłożył bezradnie ręce:
— Nic nie rozumiem... Nie otwierałem... Toć dopiero...
Ale nieznajomy nie dał mu się wytłomaczyć.
— Zdrajco... Zdrajco podły! — ryknął. — Wczoraj już podejrzewałem, że kręcisz i chciałem cię zabić... Teraz mam pewność... O, nie ujdzie ci to na sucho... Gadaj, gdzieś schował... Gadaj, bo zaduszę...
Przyskoczywszy do pana Karola, porwał go za gardło i jął nim trząść z całej mocy.
— Puść pan pana Karola — odezwał się nagle spokojny głos. — On nic nie winien!... To ja zabrałem papiery...
Interwencja nastąpiła na tyle nieoczekiwanie, że napastnik wypuścił z rąk ofiarę i obejrzał się zdumiony. O parę kroków za nim stał Den, trzymając browning w ręku. Dalej również uzbrojeni Wanda i Fred, którzy wślad za detektywem wyszli z ukrycia, widząc, że najwyższy czas przyjąć udział bezpośredni w toczącej się przed niemi scenie.

— Ja zabrałem papiery! — powtórzył Den. — Biżuterji i pieniędzy, niestety, tam nie było... A teraz pro-

194