Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał usunąć portret? Nie żałowali już Wanda i Fred, że detektyw rozkazał im czas jakiś pozostać w charakterze biernych świadków.
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju. Spostrzegł, iż na stoliku znajdują się dwie świece w lichtarzach, zapominane wczoraj przez pana Karola, a których umyślnie nie zabrał Den. Zapalił je i z zadowoleniem oświadczył:
— Nikt tu, na szczęście, nie zaszedł... Toś ty zostawił świece?
— Przecież opowiadałem...
— Ten pieski syn, Den, szpicel cholerny, mógł wąchać...
Pan Karol się skrzywił.
— Boi się ducha! — odparł. — Uwierzył w mój eksperyment magiczny... Ale porządnego najadłem się dziś strachu, kiedy mnie męczył o znaczenie koła... A wszystko przez waszą głupią podejrzliwość... Żebyście na mnie nie napadli, usunąłbym ślady...
— Podejrzliwość?... Wnet się przekonam, czyś ty nie zdrajca...

Wanda i Fred nie wierzyli uszom własnym... Więc stryj?... Jeśli poprzednio drżeli z niepokoju, iż może na czas nie zdążą z pomocą, teraz miotało niemi oburzenie... Pomagał bandycie?... Miał z nim zadawnione porachunki? W ten sposób wyrażał się o Denie!... O jakiż wstyd przed detektywem... Chociaż twarzy Dena nie widać było w mroku, lecz gdyby mogli ją ujrzeć, spostrzegliby ze zdziwieniem, że nie nosiła ona wyrazu

192