Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaki je zgasił... „Kto tu?” — woła przestraszonym głosem, nie otrzymując odpowiedzi... Natomiast w ciemnościach widzi jakby kontur ludzkiej głowy, a w nim wielkie ogniste oczy, patrzące z niewypowiedzianą nienawiścią... Wanda chce się poruszyć, podnieść broń gotową do strzału — nie może — owe straszliwe ślepia hypnotyzują ją, przyprawiając o całkowity bezwład, jak wzrok węża, upatrzoną na łup ptaszynę... Zbliżają się napawając cierpieniem ofiary... I wtem — opowiada Wanda — poczuła zimne kościste palce niczem palce kościotrupa, błądzące powoli po jej ciele... Pod ich wpływem rewolwer wypadł z bezsilnej dłoni na łóżko, a one, jak macki okropne, pełzły wzdłuż piersi do gardła.... a spocząwszy na gardle poczęły dusić... Sama nie wie, jak wyrwał się jej ów okrzyk przerażenia, gdyż poprzednio głosu z siebie nie mogła wydobyć...
— Nadzwyczajne! — zawołał Den, nie wiedząc co sądzić o posłyszanej opowieści. — Na własne oczy widzieliście te znaki?..
— Tak, jak ciebie widzę! — odparł Fred. — Cztery sinawo czerwone plamki, pochodzące najwyraźniej od jakowegoś uścisku... Wanda, wesoła i żywa jak ogień, po dziś dzień nie może przyjść do siebie... Działo się to mniej więcej tydzień temu... Oczywiście po tym wypadku nie próbowała nadal nocować na górze... Na dół, mimo całego zamiłowania do okultyzmu, sprowadził się i stryj Karol...
— Powiadasz, działo się to przed tygodniem? A od tej pory nie zaszły żadne niezwykłe wypadki?

— Czekaj, jeszcze nie koniec... Po historji z Wan-

13