Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tają nas teraz poważniejsze sprawy... Seans? Dość mam tych wszystkich awantur.
— A jednak, nalegam... Ręczę, że nie pożałujesz...
— Nie pożałuję?
— Tak! Zechce pani, panno Wando, wydać odpowiednie zlecenia służbie, by nie podawano do stołu i nikt za nami nie wchodził na górę.... Udamy się do djabelskiej komnaty we trójkę... Pozostawiłem tam. nawet świece.
Tyle stanowczości zabrzmiało w głosie detektywa, że Fred nie opierał się dłużej.
Również Wanda, zaciekawiona kategorycznym tonem Dena, wydała żądane zlecenia i wkrótce znaleźli się oni w „djabelskiej komnacie”.
W rzeczy samej oświetlały ją obecnie cztery świece, zapalone przez detektywa, choć mimo to jej wygląd nie przedstawiał się mniej ponuro. Na podłodze widniał, wyrysowany kredą krąg — pozostałość z wczorajszego magicznego eksperymentu pana Karola — opodal zaś wypalony odcisk czartowskiego kopyta, czy łapy piekielnego zwierza — wspmnienie tragicznego seansu.
Spojrzawszy nań, Fred wzdrygnął się lekko.
— Stigma diaboli! — mruknął. — Jeszcze chcesz próbować?... Czyż nie dość śmierci Mateusza?
— Dziś nikomu krzywda się nie stanie! — odparł detektyw. — Rozpoczynamy seans... Proszę się nie obawiać i bezwzględnie słuchać...

Wskazał na dwa krzesełka, ustawione pośrodku

172