Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

całą scenę, uśmiechając się w duchu, ze sknerstwa starszego pana.
Zaległa cisza. Podbereski leżał teraz nieruchomo, z przymkniętemi oczami, gdyż długa rozmowa przyprawiła go o widocznie zmęczenie. Den pojął, że więcej zeń nic nie wyciągnie i należy mu dać wypocząć. Powstał tedy ze swego miejsca i skinął na Freda.
— Dość namordowaliśmy pana Karola, — oświadczył. — Powinien kilka godzin się przespać a miejmy nadzieję, odzyska do wieczora zdrowie...
— Przyszlę służącego, żeby zmienił kompresy...
— Jaknajśpieszniej... A teraz chodźmy... Stryjowi powieki się kleją... Już uciekamy i życzymy rychłego polepszenia...
Podbereski na pożegnanie lekko poruszył głową, a Fred wraz z Denem opuścili pokój na palcach.
Dopiero, gdy obaj się znaleźli w sąsiedniej komnacie, detektyw przystanął, zapalił fajkę i reasumując wszystko posłyszane, powoli jął mówić do Freda:

— Dziwne... bardzo dziwne... Więc te dwa napady nie miałyby z sobą związku? Rudobrody mężczyzna działał na własną rękę? Najwidoczniej... Bo nie uciekł on w stronę auta, po nieudanej wyprawie, w którem mógł znaleźć pomoc i nim szybko odjechać, lecz w inną stronę... Stąd wniosek, że nieznana mu była obecność samochodu... Lecz w takim razie, cóż robili tamci, ów bandyta, który tak zmaltretował stryja?... Przyglądał się całej scenie spokojnie, a później napadał na pana Karola... Bił go z wielką zaciętością, może chciał uśmiercić, tylko wyście mu w tem przeszkodzili... Poco,

144