Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O łajdaki, łajdaki! — jęczał teraz pan Karol z przygnębieniem. — Ukradli, zabrali...
— A cóż on zawierał? — zagadnął Den. — Ważne dokumenty?
Starszy pan powiódł po detektywie jakimś obłędnym wzrokiem.
— Dokumenty... dokumenty... — wybełkotał. Żadne dokumenty... Pieniądze!
— Pieniądze? Dużo ich było?
— Paręset złotych!...
Fred począł się śmiać.
— Drogi, stryju,... Paręset złotych... Toć nie fortuna... Pocóż rozpaczać... Stryj jest bardzo oszczędny, ale niechaj będzie zadowolony, że tylko na takiej stracie się skończyło...
— Zadowolony... zadowolony... — przedrzeźnił pan Karol. — Ty wiecznie się śmiejesz i nazywasz mnie skąpcem... A paręset złotych to duża suma... Duża suma, bo stałych dochodów nie mam, a za te pieniądze chciałem sprowadzić książki.
— Chętnie ci zwrócę, stryju! — serdecznie odezwał się Fred. — Nie poniesiesz żadnego w fortunie uszczerbku. — Dwieście, trzysta złotych?
— Zdaje się, około trzystu... — wymamrotał nieco udobruchamy. — Trzysta zabrał mi ten zbój... Lecz z jakiej racji ty masz zwracać...

Zaprzeczenie zabrzmiało w ustach stryja dość słabo i łatwo domyśleć się było można, że chętnie od bratanka przyjmie odszkodowanie. Fred podmignął detektywowi nieznacznie okiem, a ten ubawiony, śledził

143